Jan Domaniewski wielokrotnie podkreśla, że jego praca przypomina pracę hakera zatrudnionego przez bank, by tym razem chronił sieć, a nie włamywał się do niej. – W kontakcie z klientem często pełnię rolę adwokata diabła. Zdarza mi się, że uświadamiam możliwe konsekwencje wizerunkowe jakiegoś projektu czy działania demonstrując stworzoną na poczekaniu pierwszą stronę fikcyjnej gazety, która nie zostawia na projekcie suchej nitki i oczywiście wyjaśnia, dlaczego – tłumaczy.
Twórca agencji Multinewsroom wielki potencjał widzi w mechanizmach, które pozwalają w mediach odsiewać ziarno od plew, czyli wyselekcjonować najlepszy materiał, a potem sposób jego formatowania. – Przez tyle lat na porannych kolegiach w gazecie brutalnie rozprawiałem się z różnymi pomysłami, z którymi przychodzili dziennikarze. Ale zawsze po to, by pokazać, że jeśli pójdziemy tą, a nie inną drogą, to nic dobrego z tego wyniknie. Zabawne, ale zdarza mi się teraz, że dokładnie takie samo podejście na spotkaniach z klientem robi ze mnie marudę i malkontenta. Mimo to przekonałem się, że warto upierać się przy swoim, bo największym wrogiem dobrej komunikacji jest brak krytycyzmu. Jak wymyśliliśmy coś, co jest nudne czy niejasne, to nie oszukujmy się. Powiedzmy sobie to w twarz i pracujmy dalej nad czymś lepszym – podkreśla Jan Domaniewski.
W jego pracy dziennikarskiej na każdym kroku spotykał się z argumentem, że sensacja zawsze będzie ciekawsza od codzienności. – Czy to źle? Szkopuł w tym, że nam sensacja zawsze kojarzy się z czymś brudnym, złym, a rzadko kiedy z czymś wyjątkowym. Jeśli teraz siądę do pracy z wielkim koncernem, który planuje wielki projekt społeczny i powiem: „Wasz projekt powinien być sensacyjny, powinien zwalać z nóg!” to najpewniej usłyszę: „Jak taki projekt może być sensacyjny!? On ma być przemyślany, skuteczny. Tu nie ma miejsca na sensację!”. Otóż jest. Sensacja to słownikowo „zaskakująca wiadomość lub niezwykłe wydarzenie budzące powszechne zainteresowanie; też: wrażenie wywołane taką wiadomością lub takim wydarzeniem”. Pytanie tylko jak w sposób wiarygodny i po prostu uczciwy opowiadać o czymś tak, by poruszyć obiorców komunikacji. To właśnie moja praca i moje kompetencje.
– Pamiętajmy, że nasze działania nie będą istnieć w świadomości innych, jeśli nie opowiemy im o nich w określony sposób. Walka o siłę wyrazu tego, co robimy wcale nie musi się wiązać z „zaprzedaniem duszy diabłu”, czyli rezygnacją z własnych przekonań. To my firma, my organizacja, my instytucja, jesteśmy w dzisiejszych czasach ostatnim redaktorem informacji o nas, bo media nie mają już czasu przerabiać tego, co dostaną i zastanawiać się, jak z czegoś nudnego zrobić coś atrakcyjnego. Jako dziennikarz nienawidziłem dostawać „informacji prasowych”, które przypominały okólniki wewnątrzkorporacyjne. Nie wierzę w informacje, które do niczego mnie nie przekonują. Oprócz tego, żebym je posłał do kosza – kwituje Jan Domaniewski.